Życie z falochronem
- Środa, 14 październik 2015 21:34
Chirurg, urolog… idealista. Na co dzień pracuje w Samodzielnym Publicznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Białymstoku oraz prowadzi prywatny Gabinet Urologiczny, gdzie zajmuje się diagnostyką i leczeniem schorzeń układu moczowego i płciowego. Przedstawiam dr Pawła Andrzeja Zajkowskiego.
Marzena Bęcłowicz: Dzień, jak co dzień. Dzwoni budzik. Od czego zaczyna dzień lekarz? Myśli Pan: „jeszcze pięć minut”, czy może „co tam u moich pacjentów”?
Paweł Andrzej Zajkowski: Mój budzik dzwoni o nieprzyzwoitej porze. W szpitalu muszę być o godz. 7.00 więc nie mam czasu na „jeszcze pięć minut”. Kiedyś mój znajomy lekarz powiedział, że rano „w łóżku” robi obchód. Wtedy mnie to rozśmieszyło, natomiast dziś robię dokładnie to samo. Kiedy idę do pracy to wszystko już wiem. Mam wszystko poukładane, przemyślane i zaplanowane.
M. B.: Zawód lekarza to rodzinna tradycja, przypadek, czy spełnienie marzeń?
P. A. Z.: Ani tradycja, ani przypadek. A jeśli chodzi o marzenia, to było to raczej marzenie mojej mamy, która chciała mieć lekarza w rodzinie. Mnie zawsze pociągała praca związana z emocjami i stresem. Tkwi we mnie potrzeba ciągłego stresu, takiego wyważonego, który nie rozkłada człowieka na łopatki, ale jest budujący. Lubię czuć taką pozytywną adrenalinę, która wiąże się właśnie z pracą na bloku operacyjnym. Myślę, że gdybym nie był lekarzem, to być może zostałbym pilotem. Mam nawet takie marzenie, by zrobić kiedyś licencję pilota turystycznego.
M. B.: Pracuje Pan w szpitalu, szpitalnej przychodni i w prywatnym gabinecie. Domyślam się, że obowiązków nie brakuje. Znajduje Pan czas na własne zainteresowania, hobby?
P. A. Z.: Zawód chirurga wymaga dobrej formy fizycznej i psychicznej. Hobby mam mnóstwo i właściwie jest to wszystko, co wiąże się z wysiłkiem. Narty, łyżwy, basen, siłownia, tenis, jazda konna, żagle, a ostatnio rower. Mógłbym tak długo wymieniać. Czasu na wszystko jednak nie starcza. Nie jestem w stanie skorzystać ze wszystkiego. Co roku jeżdżę w góry, regularnie bywam na spływach kajakowych po Hańczy. Poza tym trzeba jeszcze znaleźć czas na spotkania z dziećmi, ze znajomymi. Czas ogranicza wiele rzeczy, które chciałbym robić. Szkoda, że człowiek nie ma, tak jak w grze, dwóch lub trzech żyć. Wielu moich kolegów marzy o emeryturze, natomiast ja, mając tyle zdobytych doświadczeń i umiejętności, chciałbym dopiero zaczynać. Niestety chirurgia jest jak zazdrosna kochanka, która nie toleruje rywalek. Kiedy się ją zaniedbuje i poświęca się jej zbyt mało czasu, to nie daruje.
M. B.: Rozumiem, że nie zamierza się jej Pan „narażać”?
P. A. Z.: Jeśli chodzi o moje życie zawodowe, to praca w szpitalu jest numerem jeden. Nie wyobrażam sobie, bym mógł nie operować. Uwielbiam to zmęczenie po wyjściu z sali operacyjnej, oraz poczucie, że zrobiło się coś dobrego. Poza nią, prowadzę prywatny gabinet urologiczny mieszczący się przy ulicy Warszawskiej 79, w którym staram się zapewnić moim pacjentom kompleksową opiekę. Zajmuję się diagnostyką i leczeniem wszelkich schorzeń układu moczowego i płciowego, andropauzy i zaburzeń erekcji. Ułatwia mi to sprzęt jaki posiadam. Jest to m.in.: trzygłowicowy aparat do cyfrowego USG (Color Doppler, Power Doppler) oraz aparat do uroflowmetrii, czyli do badania cewkowego przepływu moczu. Wykres uzyskany w czasie uroflowmetrii pozwala ocenić funkcję dolnego piętra układu moczowego. Dzięki temu badaniu mogę lepiej określić rodzaj zaburzeń będących przyczyną nieprawidłowości w opróżnianiu pęcherza moczowego i szybko pomóc pacjentowi. Natomiast moje życie prywatne to żona Misia, dorosłe dzieci – Kasia i Maciek, przyjaciele i naprawdę spore grono znajomych. Czas poza pracą spędzam właśnie z nimi.
M. B.: Co zatem najbardziej liczy się według Pana w życiu?
P. A. Z.: Według mnie to ciągle trzy cnoty – wiara, nadzieja i miłość. We wszystkich trudnych życiowych sytuacjach właśnie one pomogły mi i prowadziły mnie dalej. Myślę, że dla wielu myślących ludzi, którzy zdają sobie sprawę z tego co oznaczają, mają one ogromne znaczenie. Życie nie jest usłane różami, nie raz dostaje się po tyłku. Jednak człowiek podnosi się i idzie dalej. Mnie w tej wędrówce, w tym ziemskim przetrwaniu, pomaga właśnie wiara, nadzieja i miłość. No i oczywiście otaczające mnie na co dzień bratnie dusze.
M. B.: Dużo ich jest?
P. A. Z.: Mam grono „sprawdzonych” przyjaciół, takich, na których zawsze można liczyć. Poza tym, a właściwie - przede wszystkim - to żona i dzieci. No i oczywiście, bo nie może go zabraknąć, nasz ukochany kot Miuka. Zauważyłem, że moja strona emocjonalna związana ze zwierzętami, rośnie razem ze mną. Żona żartuje nawet, że prowadzę podwójne życie. W pracy jestem kimś innym, w domu kimś innym. Sala operacyjna rządzi się swoimi prawami. Tam przelewa się krew, tam niejednokrotnie walczy się o ludzkie życie. W domu nie skrzywdzę nawet przysłowiowej muchy, a swemu kotu pozwalam na wszystko.
M. B.: Czy ma Pan sprawdzoną receptę na zdrowie?
P. A. Z.: Nie wystarczy jeden lek. Recepta na dobre zdrowie to pewnego rodzaju polimorfizm, wielowątkowość. Równie ważne jest zdrowie fizyczne, psychiczne i społeczne. Czyli trzeba być zdrowym na ciele, mieć zdrową duszę i umysł, ale też trzeba znaleźć swoje miejsce w społeczeństwie. Według mnie podstawową rzeczą jest dom i bliscy.
M. B.: A czy w natłoku codziennych zajęć pamięta Pan o własnym zdrowiu, robi badania kontrolne?
P. A. Z.: Tak. W wolnym czasie, jak już wspomniałem, korzystam z różnych form aktywności fizycznej. Natomiast jeśli chodzi o badania kontrolne, to do ich wykonywania mobilizuje mnie żona. Z racji wykonywanego zawodu mam mnóstwo różnych znajomych, można by żartobliwie powiedzieć „od wszystkiego”. Ale wiadomo, w życiu nic nie przychodzi samo. Zdrowie trzeba pielęgnować i się o nie starać. Zdrowie to nie tylko dieta, ruch i badania. To przede wszystkim dom, do którego można wrócić i przyjaciele, na których zawsze można liczyć. Jeśli ma się coś takiego, takie – odbojniki, falochrony, które odbijają od człowieka wszystkie złe rzeczy, to ma się również chęć do życia.
M. B.: W takim razie życzę, by miał ich Pan w życiu jak najwięcej. Dziękuję za rozmowę.
Fot. Prywatne archiwum rozmówcy